Ludzie nie umierają w domu, tylko w szpitalu. Przez koronawirusa szpitale są pozamykane dla zwykłych pacjentów, a w branży pogrzebowej obserwuje się zastój. Z wielopokoleniowych obserwacji grabarzy, teraz pracowników zakładów pogrzebowych wynika, że rocznie umiera jeden procent danej społeczności. Jeśli zdarzy się taki rok, że umrze więcej osób, to w następnym ta liczba i tak się wyrówna.
Martyna Bielska: Pan już po kolana stoi w ziemi, myślałam że zdążę zobaczyć, co było na początku.
Grabarz: Nic nie było.
MB: Długo już kopiecie?
G: Parę minut. Przyjechaliśmy pół godziny temu. Trzeba się rozłożyć, rozmierzyć grób.
MB: Mieliście kopać dwie kwatery bliżej ścieżki.
G: Ktoś tu niedawno postawił tam krzyż. Tylko gdyby ten grób był kopany po 2002 roku, to krzyż stałby z drugiej strony (podchodzi do krzyża). Tak, na tabliczce są daty 2004 i 2008, czyli ktoś samozwańczo wstawił ten krzyż. Nie kopiemy tu, bo jeszcze ktoś przyjdzie i będzie miał pretensje, bo niby sobie zajął.
MB: Myślałam, że miejsce na grób zawsze jest uzgadniane z proboszczem.
G.: Tak powinno być. A jest samowolka.
MB: Jak kopiecie, to oprócz kości jeszcze coś wychodzi z ziemi?
G: Niewybuchy. Saperzy przyjeżdżali do nas nie raz. W Krypnie, miejscowości obok kopaliśmy w tym samym miejscu dwa razy i za drugim razem trafił się niewybuch. Był już nieaktywny, ale ktoś go tam specjalnie wrzucił. W Jasionówce był tak uzbrojony i mógł nas rozwalić. Przyjechali saperzy i zabrali. Jeśli kopie się w ziemi, to tego jest pełno i zawsze coś się znajdzie.
MB: Zdarza się, że wykopujecie cenne przedmioty? Pierścienie, obrączki, inną biżuterię?
G: Może wcześniej w zamożnych grobowcach ludzie chowali zmarłych w biżuterii. Teraz zdejmują wszystko i zostawiają sobie na pamiątkę. Czasami, ale to sporadycznie zdarza się, że coś drobnego się zawieruszy w ziemi.
MB: A jakaś ceramika sprzed wieków?
G: Jedynie stare znicze gliniane, pobite i powrzucane w ziemię.
MB: Wyznaczacie równe linie każdego grobu? Czy wstrzelacie się w teren, żeby się zmieścić?
G: Musimy zachować pewną odległość od pomników. Wydzielanie sznurkiem to już za dużo roboty.
MB: Są jakieś wytyczne przy wymiarach grobów?
G: Zależy od trumny.
MB: A obostrzenia sanitarne?
G: Tylko głębokość. Co najmniej metr siedemdziesiąt. Na takim jak ten cmentarzu parafialnym to zależy od zarządcy, czyli od księdza. Jeśli w grobie mają być pochowane kolejne osoby z rodziny, wtedy kopiemy głębiej. A przy kolejnym pochówku tylko do pierwszej trumny. W starych grobowcach zdarza się, że musimy przymknąć oko, bo co? Rodzina ma stawiać kolejny pomnik?
MB: Zdarza się, że musicie wykopywać pierwsze pochówki?
G: Ekshumacje też robiliśmy.
MB: W ramach zarządzenia prokuratorskiego?
G.: Przez prokuratora nie, ale przez decyzję rodziny, która przenosiła grób. Za zgodą sanepidu. Robi się to w zimowych miesiącach, żeby była niska temperatura. W godzinach nocnych, żeby nie było gapiów. Wtedy kopaliśmy po roku i wyciągnęliśmy całą trumnę.
MB: Co jeśli trafiacie na stare i niezidentyfikowane kości?
G: Wykładamy i potem wrzucamy na spód grobu.
MB: Jak wykopać grób zimą w zmarzniętej ziemi?
G: To zależy od temperatury. Mamy swoje patenty. Młot. Duży, spalinowy. Kiedyś na cmentarzu w Jasionówce mieliśmy zamarzniętą ziemię na metr czterdzieści. Teraz już nie ma takich mroźnych zim.
MB: Kiedyś zalewało się też gorącą wodą.
G: Kiedyś na początku w miejscu grobu paliliśmy ogniska. Rozkładaliśmy drzewo na kształt prostokąta i podpalaliśmy. Mróz odchodził tylko na dziesięć centymetrów ziemi.
MB: Jest jakaś szkoła, która uczy pracy grabarza?
G: Osoby, które mają pod sobą cmentarze, pewnie muszą mieć jakiś papier. Podobnie, jak z wykopaliskami archeologicznymi – nie wejdzie tam nikt, kto nie wie, jak trzymać łopatę czy jak zachować się przy zabytkach. Podobnie tutaj mogą być jakieś kursy.
W przypadku cmentarza parafialnego, jeśli proboszcz ma pomocnika, który pilnuje, to jest porządek. Jeśli nie ma, to zakłady pogrzebowe tym się zajmują. Kiedyś ludzie sami kopali na takich cmentarzach, ale już odeszło się od tej praktyki.
Jeśli my przywozimy trumnę po mszy żałobnej, a tam ktoś sobie wykopał grób, to my nie chcemy już tego zasypywać. Nie raz było tak, że zajeżdżasz, kopią w glinie, nawrzucają na jeden czy drugi pomnik, albo kilka pomników pobrudzą i co? My mamy to sprzątać? Teraz jeśli my nie kopiemy, to też nie zasypujemy.
MB: Wciąż zdarza się, że ludzie kopią grób na własną rękę?
G: Coraz rzadziej, ale raz na jakiś czas się trafia. Głównie na wioskach. Myślą, że to wychodzi taniej. Potem okazuje się, że dwa razy drożej. Bo ktoś przychodzi i kopie sam, albo we dwóch. Po pogrzebie trzeba szybciej zasypywać. Jednej osobie ile czasu to zajmie? My zakopujemy w czterech. Teraz to w ogóle ciężko kogoś znaleźć do takiej roboty. Ludzie mają stałą pracę, niektórym się nie chce, a są tacy, którzy lubią posiedzieć. Takiego nie weźmiesz do pomocy. Nie raz było tak, że z domu prowadzimy trumnę czy spod kaplicy. Ktoś weźmie chorągiew, ona go prowadzi, pijany idzie i się miota, a później ksiądz gada do nas, że jak to wygląda.
[Wtrąca się jeden z kopaczy]: Ostatnio trafił nam się taki krzyżowiec. Rodzina go wynalazła. Napie***lony, jak szpadelek. Jak doszedł do kościoła to jeszcze się doprawił. Na cmentarzu, jak o krzyż się oparł to mało nie zasnął. Ksiądz do niego: oddaj krzyża! A ten stoi oparty.
G: Ciężko było kogoś zatrudnić do niesienia dwóch chorągwi i krzyża.
MB: Ta pielgrzymka cały czas chodzi z kościoła na cmentarz?
G: Nie, teraz już nie chodzimy. Tylko z kaplicy do kościoła. Tu jest spokojna ulica i pięć minut spacerem. Z kościoła na cmentarz już jedziemy.
MB: Ile macie pogrzebów rocznie?
G: To zależy, bo to jest falowe. Raz jest więcej, a raz mniej.
MB: A w ostatnim miesiącu ile już było?
G: W sierpniu chyba pięć.
MB: A jest ich więcej przez koronawirusa?
G: Nie, nie ma więcej. Inne zakłady narzekają, że pogrzebów jest dużo mniej. Bo ludzie nie trafiają teraz tak często do szpitala. Na przykład starsi i chorujący ludzie dostają tylko leki, które lekarz przedłuża przez telefon. Jeśli ktoś jest słabszy to trafia do szpitala, załapuje coś dodatkowo i schodzi. Tak ludzie z branży tłumaczą, dlaczego jest mniej pracy – bo szpitale są pozamykane. Znajomy z Brańska dzwonił ostatnio i mówił, że jest słabiej. Dostawcy trumien też mówili mi, że jest zastój.
Wcześniej mówiło się, że jesień i wiosna to czas przesileń, chorób i najwięcej zgonów, że ciśnieniowcy wtedy częściej umierają. Kiedyś, jak zaczynałem to mi mówili, w co nie wierzyłem, że umiera jeden procent społeczności, na przykład parafii. Kiedy w danym miasteczku mieszka cztery tysiące osób, to w roku jest 40 pogrzebów. W naszej parafii w jednym roku jest 60, a w następnym 30, ale sumując to się wyrównuje. I naprawdę w podliczeniu zbiorczym ten jeden procent zawsze wychodzi.
MB: Ile wypłacają teraz zasiłku pogrzebowego?
G: Już od dawien dawna cztery tysiące. Kiedyś składki zusowskie co kwartał rosły i pogrzebowe też rosło. Doszło do sześciu i pół tysiąca. Wtedy obcięli i teraz cały czas jest stały zasiłek pogrzebowy równy cztery tysiące. Na obiad i inne wydatki kiedyś starczało. Teraz trzeba dokładać.
MB: Ile u was kosztuje podstawowa usługa pogrzebowa czy pakiet pogrzebowy?
G: Pakiet jest taki, że to zależy od trumny. Możesz wziąć trumnę za półtora tysiąca, a możesz też za cztery tysiące. Najniższa cena to tysiąc dwieście i to tak po zniżkach. W Białymstoku takie same trumny, jak u mnie są o dwie stówy droższe. Tam za pogrzeb trzeba zapłacić od około sześciu do ośmiu tysięcy. Dwa razy tyle, co u nas w małym miasteczku.
MB: A kiedy pan zaczynał biznes?
G: W dziewięćdziesiątym siódmym.
MB: Jak się teraz działa w tej branży?
G: Teraz jest coraz trudniej. Kiedyś można było zajechać do szpitala, wziąć akt zgonu od lekarzy, rodzina tylko dawała zlecenie i zakład pogrzebowy załatwiał wszystko. Po tych „skórkach” z Łodzi zrobiło się tak, że tylko rodzina może jechać i załatwiać sprawy w szpitalu i w urzędzie, chociażby z wymeldowaniem. Czasami zajeżdżają do nas i mówią: po co nas tak ganiają? Bo jeśli mają pierwszy pogrzeb w rodzinie to nie wiedzą, co i jak załatwić.
Po sprawie tych „skór” to nasza marka tak poszła w dół, wszyscy dostali rykoszetem po tej historii. Na każdego gadali. Nie raz słyszałem, czy mam już „skórkę”, albo „pawulonik, pawulonik” – takie żarty były wszędzie, gdzie się człowiek nie ruszył. Niestety tak jest, że skandal przypinają wszystkim. Albo opowiadają historie o łamaniu kości, kiedy jest przykurcz u zmarłego. A ja jeszcze nigdy nie spotkałem się z czymś takim. Albo, że w zakładach za nogi wieszają i szlauchem myją zwłoki.
MB: To takie legendy miejskie.
G: Na przykład pogrzeb starszej kobiety. Ludzie mówią, że zgarbiona, że ledwo chodzi, że już się nie prostuje w ogóle, na boku śpi, a później w trumnie leży prosto. Czyli na pewno połamali.
Po śmierci przykurcze ciała zazwyczaj odpuszczają. Jedna osoba od razu po śmierci się wyprostuje, a u innej te przykurcze zostają, bo zależy jakie one są. Jeżeli zdarza się taki pogrzeb, to wtedy układamy ciało lekko na boku. Rozwiązaniem jest też wyższa trumna. Kiedy ciała mają deformacje z powodu choroby to bierzemy „amerykankę” – trumnę szeroką, bardziej kwadratową, dzieloną na pół, z półokrągłym wiekiem.
W Polsce mamy już takie „amerykanki” drewniane, bite i po sześć tysięcy złotych. Choć ja takiej jeszcze nie sprzedałem.
MB: A czy często macie pochówki w urnach?
G: Teraz coraz częściej palą ciała. Pierwszy pogrzeb w urnie mieliśmy po śmierci przez chorobę zakaźną. Było tak, że niektóre rodziny chciały, by urny były wstawiane do trumien, żeby to wyglądało tradycyjnie. A teraz częściej zakopujemy tylko urnę. Nawet myśleliśmy nad takim świderkiem do wykopania grobu tylko na urnę.
MB: Ludzie zwracają teraz uwagę na koszty pogrzebu? Przeliczają ceny materiałów pogrzebowych?
G: Nie wszyscy, ale większość tak. Przychodzą i pierwsze pytanie, czy wyrobią się w zasiłku pogrzebowym. Albo mówią od razu, by zrobić tak, żeby starczyło. Wtedy ja mówię, że księdza w tym opłacić to już nie wystarczy.
MB: A ile bierze ksiądz?
G: Razem z organistą wychodzi 800 złotych. Czyli sobie 600, a organista 200 złotych.
MB: Przychodzą jeszcze grupy śpiewaków, które żegnają zmarłego?
G: Płaczki? Nie, tych już nie ma. Śpiewaki jeszcze są, choć ta tradycja też zanika. Młodzi nie dochodzą, a starszych ubywa. Niektórzy nie dają rady wytrzymać takiego śpiewania. Wolą już różaniec puścić z płytki, jak papież odmawia. Piosenki czy melodie żałobne też puszczamy z odtwarzacza.
MB: Wciąż najtrudniejszym momentem jest zamykanie trumny i wbijanie gwoździ?
G: Już od wielu lat nie wbijamy gwoździ. To było trudne przeżycie. Trumny są już tylko na wkrętki. Gwoździe były traumatyczne. Nie podoba mi się też to, jak zmarłego żegnają przed zamknięciem wieka. Ktoś podchodzi z dzieckiem i mówi: weź się z dziadkiem czy babcią pożegnaj. Ciągną te dzieci, a to zostanie im w pamięci do końca życia. To też jest forma takiej pokazówki, to często widać z boku, że ludzie przed rodziną tak się zachowują.
U mnie w zakładzie przewinęło się tylu chłopaków i oni różnie reagowali na śmierć. Byli tacy, że kopali na cmentarzu grób, znajdowali kość, wyskakiwali i nie wchodzili już do jamy. Kiedyś jeszcze nie mieliśmy kaplicy, a uroczystości pogrzebowe były w domach. Jeden chłopak nie wchodził dopóki nie założyliśmy wieka. Nie był w stanie patrzeć na ciało.
MB: Każdy pogrzeb wygląda teraz tak samo?
G: Bywają sceny rodzinne. Kilka tygodni temu jedna z kobiet mdlała nam już w kaplicy. Ocucona stała już normalnie. Potem znowu nagle padała przy grobie. Ale więcej w tym teatru było na pokaz niż cierpienia. Czasami ludzie tak się zachowują, że z pogrzebu wychodzi tragikomedia.
MB: Rodziny kłócą się nad grobami?
G: Czasami nie zdążą dojść do kaplicy na wystawienie zwłok, a już drą się między sobą. Zawsze chodzi o jedno – pieniądze i podział majątku. Czasami można się nasłuchać. Ludzie całe życie skłóceni w małżeństwie, nagle pogrzeb jednego z małżonków i ten żyjący nie zdąży jeszcze wejść do kaplicy, a już w progu mdleje i wyje w wielkiej rozpaczy. Kiedy w małej miejscowości każdy każdego zna i wie, jaka jest sytuacja w rodzinie, a tu widzi taką pokazówkę, to mamy komedię, a nie pogrzeb.
[Gminna miejscowość w województwie podlaskim, 3 września 2020].

