Telefon do wicepremiera: halo, halo Andrzeju. Halo, halo Jarku: co tam się u was wyprawia? Miesiąc temu zamknęliście cmentarze, a teraz chcecie odwołać zimę?! Ja zamknięcia stoków na pewno nie zaakceptuję.
I to jest przebudzenie prezydenta. To nic, że siłownie i kluby fitness zamknięte. To nic, że meblowe plajtują. Przecież zakupy w galerii w niekończących się kolejkach można już robić. To nic, że na Wigilię więcej niż pięć osób nie przyjdzie. Na i po pasterce już nikt nie będzie liczył.
Co tam zamknięte restauracje i kluby, kiedy jedzenie i alkohol można bez reglamentacji wynosić z dyskontów i marketów, przepychając się i wyrywając sobie z rąk ostatnią zgrzewkę żubra na promocji.
To nic, że teatry i kina zamknięte, a koncerty są tylko w telewizji. Przecież zawsze można iść na mszę i pogibać się przy akompaniamencie organisty. A, tak sobie, żeby było cieplej, bo już przymrozki są.
To nieważne, że polskie kobiety od pięciu tygodni protestują na ulicach, a policja pacyfikuje manifestacje pałkami teleskopowymi i gazem, czy nieletnim za posty w sieci grozi sądem rodzinnym i poprawczakiem.
Co tam zamknięte przychodnie. Przecież są teleporady, a lekarz może zbadać bez naocznego sprawdzenia objawów choroby i wystawić receptę na kod. Nawet ostatnią w życiu pacjenta.
Na szczęście mamy troskliwego prezydenta. Wicepremier wysprzęglił się w rozmowie z Polsatem, że to właśnie prezydent zadzwonił w poprzednią niedzielę i bardzo stanowczo powiedział wicepremierowi od spraw rozwoju, pracy i technologii, że nie zaakceptuje zamknięcia stoków narciarskich.
Zadziałało.
Grunt to głos bezobjawowego prezydenta w najważniejszej sprawie. Czas na narty.
