Jedna z bliskich mi osób niebawem osiągnie wiek emerytalny. Poprosiła mnie o pomoc przy zgromadzeniu stosu dokumentów, które trzeba dołączyć do wniosku o emeryturę. Jeszcze przed rokiem w podlaskim powiatowym biurze Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego usłyszałam o liście zaświadczeń, jakie trzeba mieć, by udowodnić, że przez dwadzieścia pięć lat pracowało się na roli.
Dwa tygodnie temu zaczęłam kompletowanie teczki przyszłego emeryta. Na stronie internetowej krus.gov.pl znalazłam wytyczne, że do wniosku powinny być dołączone dowody, które uzasadniają prawo do świadczeń oraz wpływają na ich wysokość. Oprócz potwierdzenia tożsamości i daty urodzenia, trzeba przedstawić papier na potwierdzenie okresów pracy i prawo do gospodarstwa rolnego oraz dowody, że było się ubezpieczonym. Do tego ewentualne potwerdzenie płacenia składek z innego tytułu niż rolnicze lub poświadczające pracę za granicą.
Wydawałoby się, że przyznanie w Polsce emerytury rolniczej jest łatwiejsze niż kopanie ziemniaków. Jednak nie, bo kiedy zderzasz się z potężną machiną urzędniczą, ona sama gubi się w swoich pomysłach.
Kiedy dzwonisz na infolinię urzędu w wojewódzkim mieście, gdzie i tak trafi wniosek z powiatu – dowiadujesz się tyle, co na stronie plus to, że trzeba dołączyćakt małżeństwa, żeby udowodnić, że pracowało się u współmałżonka. Po szczegóły odsyłają cię do placówki w powiecie, gdzie jest twoja gmina i gospodarstwo.
I tak, o ile jesteś w stanie zrozumieć, że w gminie wydobędziesz akt notarialny przekazania ojcowizny z lat osiemdziesiątych dla twego pracodawcy, czyli współmałżonka i jeśli pamiętasz, kiedy powstał KRUS, to wiesz, że twoje składki społeczne ubezpieczyciel rolników gromadzi dopiero od początku 1991 roku, a wszystkie poprzednie musisz wygrzebać z gminy. Do tego musisz udowodnić, że płacisz podatek za ziemię i pokazać ostatnie nakazy płatnicze, wskazać ewentualną działalność gospodarczą oraz wykazać na piśmie z urzędów wszystkie miejsca zameldowania od momentu ukończenia szesnastego roku życia.
Przypadkiem dowiadujesz się też, że do wniosku potrzebny jest kwestionariusz SR-21A. Dopiero od urzędniczki dostajesz kod dokumentu, która sama przyznaje, że niełatwo go znaleźć w czeluściach internetu.
Schody zaczynają się wtedy, kiedy urzędniczka KRUS-u zapewnia cię, że w starostwie musisz uzyskać potwierdzenie, czy twoi rodzice i dziadkowie mieli jeszcze jakieś gospodarstwo. Bo przecież mogłaś/-łeś tam pracować i przypadkiem zataić informacje, które de facto są w twoim interesie, żeby twoja emerytura była wyższa. Jednak urzędnik wie lepiej. W żadnym innym majątku rolnym nie prcowałeś, bo go nigdy w rodzinie nie było. A mimo to musisz szukać rancza widmo.
Dzwonisz do starostwa, a tam pełne zdziwienie, bo nawet nie mają wniosku na potwierdzenie czegoś, czego nie było, ani odgórnego klucza, jak szukać i czy w całej Polsce czy tylko w ościennych gminach. A szukać muszą w archiwach papierowych. Pracownik, która pracuje w wydziale geodezji od piętnastu lat, pierwszy raz słyszy, że miałaby wystawić taki dokument i śmieje się razem ze mną. Prosi o ponowny kontakt z KRUS-em. Tam pracownik mięknie, przyznaje, że to głupie, ale nie ma zmiłuj, bo procedury są bezlitosne. Do tego przypomina jeszcze o jednym dokumencie. To zaświadczenie z urzędu pracy, które potwierdzi kiedy i ile razy przyszły emeryt pobierał kuroniówkę.
Urząd pracy szuka ponad tydzień. Oddzwania dzisiaj. Nie może wydać takiego zaświadczenia, bo nie ma cię w systemie. Czyli kuroniówki nigdy nie pobierałeś, a żeby mieć to potwierdzone na piśmie, musisz złożyć wniosek, udostępnić swoje dane osobowe i zgodzić się na ich przetwarzanie, bo urząd pracy nie ma do nich dostępu i podstawy, by potwierdzać coś, czego nie było.
Po tych urzędowych bataliach i wytykaniu absurdów systemu staje na tym, że przyszły emeryt ma złożyć własne oświadczenia o braku gospodarstw u przodków i życiu bez kuroniówek. Czy te fakty przejdą przez ręce kolejnego urzędnika – to się okaże, kiedy wreszcie uda się skompletować teczkę dowodową pracownika rolnika i złożyć emerytalny wniosek.
Wszystko po to, by po ćwierćwiecznym płaceniu składek dostać marne tysiąc złotych emerytury. Oby chociaż tysiąc.
