23 maja 2020. Białystok. Sienkiewicza.
Fragmenty.
Przejście
Narwiański przez cały dzień nie mógł dodzwonić się do dziadka. Sąsiad od kilku dni też go nie widział. Chodził po mieszkaniu struty i z każdą próbą kontaktu nachodziły go coraz bardziej ponure myśli. Naciągnął czapkę z daszkiem na wczorajszą świeżość włosów, z szuflady wyjął bluzę z kapturem i pośpiesznie szukał kluczyków do peugeota. Zbiegł schodami. Po kilku minutach wyjechał na krajową dziewiętnastkę.
Dochodziła dwudziesta druga. Po drodze nieczęsto mijał samochody, jakby wirus wymiótł kierowców z szos. Zazwyczaj na tej trasie do Lublina ścigał się z ciężarówkami. Zwalniał na odcinkach z okresowym pomiarem prędkości. Mijał właśnie drewnianą cerkiew w Rybołach, wymalowaną na niebiesko, kiedy poczuł wibracje w tylnej kieszeni.
W słuchawce usłyszał głos komisarza Krupy i zmrużył oczy. Zjechał na pobocze i włączył awaryjne.
– Dopiero jadę na miejsce. Jakiś facet ją znalazł. Ekipy jeszcze się zjeżdżają.
– Gdzie?! – krzyknął.
– W ścisłym centrum. Sienkiewicza 22.
– Czekajcie na mnie. Odwołaj prokuratora dyżurnego. Będę za pół godziny.
Rzucił telefon na siedzenie pasażera. Kilka razy mocno walnął dwiema rękami w kierownicę i głośno zaklął. Odpalił silnik i zawrócił z piskiem opon. Dociskał gaz i wyżywał się na samochodzie. Przez jego głowę myśli przelatywały w takim tempie, jak mijane drzewa na poboczu. Niemal słyszał ich świst. Wyobrażał sobie kolejne miejsce zbrodni, kolejne nagie ciało i krwawą kropkę nad lewą piersią. Nie pytał Krupy o detale. Sam chciał to zobaczyć. Wiedział, że już się nie wywinie przed kierownikiem, a urlop był tylko ostrzeżeniem. Nie ukryje tego przed hienami z brukowców. Dopiero się zacznie. Niekończące się telefony i tłumaczenie się przed wyższą instancją i każdym upierdliwym dziennikarzyną. Zaczęła go ogarniać obojętność, jakieś irracjonalne znieczulenie. Wcale mu nieobce uczucie.
Odcinek Sienkiewicza od Rynku Kościuszki od dawnej trasy W-Z był już wyłączony z ruchu. Część Piłsudskiego od zejścia do Mordoru – podziemnych przejść pod skrzyżowaniem, aż do ulicy Kościelnej była obstawiona przez policjantów. Brama prowadząca do przejścia pod kamienicą była zamknięta. Narwiańskiego zatrzymał funkcjonariusz prewencji, który pilnował wejścia na miejsce zbrodni. W tym dresie i bejsbolówce wyglądał co najmniej, jak szemrany fan Jagiellonii, choć Narwiański bardziej kibicował Turowi Bielsk. Wylegitymował się i przecisnął przez metalowe wrota do wnętrza odnowionej kamienicy, choć już ochrzczonej przez gołębie.
Nad zwłokami pochylało się kilka osób. Były oparte o wymalowaną na różowo ścianę szerokiej na metr wnęki kilkunastometrowego przejścia na dziedziniec. Nawet nie dopytywał o przyczynę zgonu. Wszystko, oprócz miejsca znalezienia zwłok, zgadzało się z poprzednimi. Nagie ciało dojrzałej kobiety. Zgięte nogi. Krótkie włosy. Ślad po wkłuciu. Tylko jakby nie zdążyła jeszcze zróżowieć.
Na końcu tunelu Narwiański dostrzegł Krupę, który chodził nerwowo przy jakimś pustostanie i gestykulował do telefonu. Poszedł w jego kierunku. Rozejrzał się i wytypował co najmniej cztery drogi, którymi zabójca mógł przenieść tu zwłoki. Brama? Mało prawdopodobne, bo widziałoby go co najmniej kilka osób. Chyba, że wjechał na wewnętrzny parking. Przesmyk wzdłuż bloku od strony ulicy Piłsudskiego? Wątpliwe. Ktoś z przystanku mógłby wszystko obserwować. Druga brama z sąsiedniej kamienicy bezpośrednio od ulicy, z którą dzielony był parking? Jeśli była akurat otwarta, albo miał do niej pilot. Posesja okolicznej szkoły katolickiej? Mógł przerzucić się przez metalowy niewysoki płot. Wcześniej zaparkować na Kościelnej wśród drzew czy nawet na parkingu kurii, gdzie szlaban w nocy jest podniesiony – stąd miałby bliżej. Najwygodniej byłoby zabójcy wstrzyknąć truciznę w jednym z mieszkań kamienicy i znieść ciało na dół.
– Prokuratorze, pod ścianą tej pożydowskiej kamienicy, zaraz za śmietnikami technicy zabezpieczyli kobiecą odzież – Krupa wskazał mu palcem to miejsce. – Musiał działać w pośpiechu, skoro nie zdążył ich zabrać.
– Może specjalnie je tutaj zostawił? – zabrzmiało nawet retorycznie.
– Czyli pod opuszczoną budą dostała zastrzyk, rozebrał ją, a potem przeniósł do tunelu? Po co tyle zachodu?
– Żeby więcej osób o tym usłyszało. Kto ją znalazł? – dociekał.
– Jeden z mieszkańców kamienicy. Wjeżdżał na parking i o mało jej nie przejechał. Mieszkała na drugim piętrze – pokazał prokuratorowi okno mieszkania zaraz nad jego głową.
– Czyli wszystko, co wymieniłeś mógł zrobić bez pośpiechu w jej mieszkaniu, a ubrania tylko podrzucić. – oświecił komisarza. – Ktoś już rozmawiał z sąsiadami?
– Wysłałem Zalewską i dwóch szeregowych. Ale to robota na kilka dni, tylu tu lokatorów.
Światła radiowozów odbijały się w szklistych oczach prokuratora i zlewały się w jeden kolor. Zawiesił wzrok na białym kombinezonie, który zatrzymał się w oknie. Ocknął się dopiero na dzwonek telefonu. Patrzył na ekran w zawieszeniu. Nie odebrał. Odczytał esemesa, na którego czekał od godziny: „jutro osobiście w moim gabinecie”.
…
Świadek
Na poranną odprawę wszyscy dotarli niemożliwie punktualnie. Zalewska przyniosła kolejną korkową tablicę i wpinała w nią zdjęcia spod kamienicy.
– Sobotni wieczór. Renata Chojnowska szykuje się do wyjścia. Przygotowuje kilka sukienek, wybiera buty i bierze kąpiel. Maluje usta czerwoną szminką – pewnie chce się podobać na randce. Tyko komu?
– Sąsiadowi? – wtrąciła Zalewska z uniesieniem idealnie kształtnych brwi.
– Seryjnemu psychopacie – poprawił ją Wilczewski.
– Mogło dojść do jakiejś interakcji przy stole, potem napastnik wyszedł z nią na dziedziniec, może mieli gdzieś razem pojechać. Znaleźli się przy nieużytkowanej kamienicy z numerem 26a. Tam zrobił jej śmiertelny zastrzyk, rozebrał i przeniósł do przejścia pod budynkiem – odtwarzał Narwiański.
– Skąd ta pewność? – zza filaru wyłonił się Krupa.
– Z pozostałości ziemi znalezionej na jej ciele i pod paznokciami – prokurator podał mu raport z oględzin zwłok. – W domu nie ma żadnych śladów obuwia. Przy porzuconych ubraniach jest ich kilkanaście, co niewiele nam ułatwi, bo biegnie tam ścieżka do śmietnika. Zalewska, udało się coś wyciągnąć od sąsiadów?
– Nikt nic nie słyszał, nie widział i niewiele wiedzą. Kobieta była spokojna, nieawanturująca się, ale też nie spoufalała się z sąsiadami. Tylko jeden narzekał, że w ubiegłym roku przyszła do niej grupa osób i było trochę za głośno, ale przed dwudziestą drugą. Jedynaczka, mieszkanie odziedziczyła po zmarłych rodzicach. Uczyła gry na fortepianie w śródmiejskim domu kultury. Dawała też prywatne lekcje. Według sąsiadów była samotna.
– Dowiedzcie się jeszcze czegoś więcej o ofierze. Co jeszcze, oprócz wieku i krótkich włosów, miała wspólnego z poprzednią zabitą? Sprawdźcie jej rodziców. Może ten teatr to jakiś trop? Spróbujcie znaleźć cokolwiek, co połączy ofiary.
Narwiański usiadł przy stole i zaczął układać papiery. Dochodziła dziewiąta. W południe miał się stawić w prokuraturze i wytłumaczyć się z braku wyników i kolejnego trupa. Układał w głowie, czym się wykpi, żeby zyskać trochę czasu. Liczył już tylko na cud wszechmogący.
Naczelnik wszedł znowu bez pukania. Narwiański zastanawiał się, czy delikatnie nie zwrócić mu uwagi. Kiedy zobaczył w jego rękach raport patologa, odpuścił sobie szkolenie z manier.
– Nie dało się szybciej – burknął naczelnik. – Zgon nastąpił na dwie godziny przed jej znalezieniem.
– Czyli zabójca musiał odczekać jakiś czas, zanim ją przeniósł. Dwóch świadków zeznało, że po dwudziestej przechodzili tunelem. Skubaniec czekał z nią na parkingu, aż będzie zupełnie ciemno, żeby niepostrzeżenie podrzucić ciało – komisarz walnął pięścią w stół.
– Krupa, nie egzaltuj się tak, tylko bierzcie się do roboty – usłyszał od przełożonego. – Aha, jakaś dziewczyna czeka w pokoju przesłuchań. Mówi, że wie coś o naszyjniku z tunelu. Miała być tydzień temu, ale coś tam jej wypadło i jest dzisiaj.
– Bierzemy ją. Komisarzu, pan zacznie. Ja skoczę po napoje i zaraz dołączę – wepchnął trzy teczki pod pachę i poszedł do automatu na korytarzu.
Trochę błądził, zanim znalazł salę przesłuchań. Zanim wszedł, zerknął jeszcze z drugiej strony lustra i popijał obrzydliwą kawę. Krupa dopiero się doczłapał do tej klitki obitej wewnątrz brązową boazerią. Na środku stał odrapany stolik i dwa krzesła. Na jednym siedziała drobna kobieta. Kiedy odwróciła się w kierunku otwieranych drzwi aż oblał się po brodzie i jęknął. – Kurwa! – nie wytrzymał z bólu. Pobiegł do Krupy i poprosił go, żeby wyszedł. Wytłumaczył o co chodzi i sam wszedł na przesłuchanie. Kobieta wstała i uśmiechnęła się do niego.
…
Weterynarz
Po weekendzie Narwiański planował wizytę przed biurkiem szefa. Myślał gorączkowo. Miał już w ręce stare fotografie na dowód, że coś robi. Ale też dziesiątki kolejnych pytań bez odpowiedzi i kolejne irracjonalne tropy w głowie. Czuł przytłaczające zmęczenie. Czuł presję otoczenia, braku podejrzanego, oddech prokuratora rejonowego na ramieniu i jeszcze to wiercenie w brzuchu, i brak apetytu. Od wielu miesięcy był przekonany, że wzniosły stan uczuciowej nieważkości nie jest jego nawet półnaturalnym środowiskiem do funkcjonowania. Wiedział, że potrzebuje zmiany, przełamania rutyny i jakiejś radości w życiu, szaleństwa nawet. Blokowała go powaga urzędu i wrodzone malkontenctwo. A mimo to docierało do niego, że przyczajony czeka na coś nieprzeżytego jeszcze w jego świecie. Golił niegęsty zarost, kiedy nagły dźwięk telefonu wyrwał go z myślowej dygresji.
– Panie prokuratorze, Sonia Zubrewicz z medycyny sądowej. Mam wyniki toksykologii. W wynikach dwóch zamordowanych kobiet znalazłam acepromazynę. To środek uspokajający dla zwierząt, który podany w większej dawce ogranicza ruchliwość.
Po drugiej stronie telefonu zapadła cisza.
– Halo, jest pan tam?
– Wstrzyknął im przed fenolem?
– Raczej podał doustnie. Na ciałach nie znalazłam innych śladów po igle.
– Dziękuję. Muszę kończyć.
Ubierał się w pośpiechu, a jednocześnie wybierał numer do Krupy. Nie mógł dobić się do niego. Za drugim razem odebrała aspirant Zalewska.
– Co się tam u was do cholery dzieje?! Gdzie jest Krupa?!
– Spokojnie. Poszedł odebrać obiad z dyżurki. Coś mu przekazać?
– Jest Wilczewski? – telefon wysunął mu się spod brody.
– Co tam? – przechwycił słuchawkę od aspirantki.
– Pamiętasz znajomego ofiary z Dworca Fabrycznego? Ten, z którym spotykała się w tajemnicy przed córką?
– No tak, ten z Kołodna. A co z nim?
– Nie z nim, tylko z tym facetem, który chciał zburzyć dom, w którym mieszkała.
– Pamiętam, Krupa wspomniał, że powiedział mu o jakimś weterynarzu.
– No właśnie. Obiad zjecie później. Jedźcie po niego i spotykamy się na komendzie. Tylko szybko i niech Krupa zadzwoni do mnie, wszystko mu wytłumaczę.
Rozłączył się. Wolno wypuścił powietrze z płuc. Lekko pomasował skronie i z trudem uspokajał oddech.
Na komendę poszedł pieszo.
Dochodziło pół godziny do ósmej wieczorem. Narwiański mrugał oczami ze zmęczenia i niecierpliwości. Po kilku rutynowych pytaniach widział, że weterynarz zaczyna gubić się w faktach. Ręce mu drżały, a wzrok miał rozbiegany po ścianach.
– Czy używa pan w swoim gabinecie acepromazyny?
– Jak każdy, kto leczy psy i koty – odpowiedział półszeptem, jakby to było przestępstwo.
– Co to za lek?
– Żółtopomarańczowy.
– Nie o to pytam. Kiedy pan go podaje?
– Przed znieczuleniem, prześwietleniem lub przed zabiegiem chirurgicznym, na przykład przy łataniu skaleczeń. Często przy transportowaniu, a najczęściej podaję pobudzonym psom.
– A przypadkiem nie zniknęła panu jakaś fiolka?
– Nie sądzę. Jestem o coś podejrzany?
– Za pomoc w brutalnym morderstwie trzech kobiet – skłamał na poczet wyciągnięcia z niego informacji. Tego, że facet coś wiedział, był pewny. – Wyląduje pan w areszcie do czasu zakończenia śledztwa, a przecież dobrze pan wie, ile w Polsce trwają poszukiwania niewidzialnego zabójcy – tu już nie rozmijał się z prawdą. – To co? Dogadamy się?
Weterynarz złapał się za głowę i gwałtownie przeczesywał sterczące włosy. Bujał się na krześle jak w transie. Wszyscy w sali przesłuchań milczeli. Spojrzał na prokuratora oczami spłoszonego psa. Zastanawiał się przez kilka minut i obliczał w myślach, co bardziej mu się opłaci.
…

