Po kilku miesiącach odwyku w połowie lipca wybrałam się do kina. Zabrałam ze sobą dwóch kilkulatków. Padło na film familijny. W ogólnopolskiej sieci kin, gdzie zazwyczaj jest za zimno i za głośno, do dwóch biletów kupiłam zestawy jedzeniowe: bardzo duży popcorn i litr napoju. Zestaw w cenie wyższej niż sam bilet. Zapakowani w duże papierowe torby weszliśmy do sali kinowej. Wszyscy ubrani w maseczki.
Wewnątrz niewielka frekwencja widzów. A mimo to zdziwienie, że na samej sali już nie przestrzega się zasad bezpieczeństwa, które w tym kinie obowiązują chociażby przy zakupie biletów. Przy kasie na ekranie monitora widz wybiera miejsce co drugi fotel. Ale już na sali kinowej każdy siada, jak chce. Nikt z pracowników kina nie sprawdził, czy widzowie podczas seansu mają na twarzach maseczki. Nikt nie zwracał uwagi na to, czy widzowie zachowują bezpieczną odległość między sobą. Odstępy między fotelami obowiązują tylko na monitorze w kasie.
Dwa tygodnie później wybraliśmy się na bajkę. Znowu ubrani w maseczki. Scenariusz ten sam: dwóch kilkulatków, bilety z miejscem co drugi fotel plus napój i popcorn. Tym razem do konsumpcji zestawu jedzeniowego obowiązkiem było kupienie przyłbicy. Kasjer zaznaczył, że bez niej popcornu nie sprzeda.
Przyłbicę kupiliśmy za niecałe trzy złote. Każdy głodny widz, sam musi ją zmontowć. Jakość idzie w parze z ceną, bo złożenie trzech części zajęło nam kilka minut, a kolejne minuty to próby założenia jej na głowę bez rozpadania się. Miała to być nieskomplikowana trzyczęściowa konstrukcja: osłona z mało stabilnego cienkiego plastiku, dystans, czyli równie cienki plastikowy pasek separujący osłonę od czoła z wątpliwie skonstruowanym mocowaniem oraz guma, czyli czarna gumka do zaczepienia osłony na głowie.
Tego dnia na bajkę przyszedł jeszcze tata z trzyletnim synem. Obaj bez maseczek, ale z popcornem i właśnie kupioną przyłbicą. Walczyli z nią dobre 15 minut, aż spóźnili się na seans. Fotele zajęli już z przyłbicą w ręku, bo się rozpadła. Pozostali widzowie na sali – bez maseczek, bez przyłbic, ale z popcornem i ramię w ramię.
Nikt z personelu nie sprawdził, czy popcorn jest konsumowany w przyłbicach i tylko przez jedną osobę, która ją kupiła. Nikt nie zwrócił uwagi, że widzowie wyszli po filmie bez maseczek, niektórzy dojadając popcorn bez zasłaniania nosa i ust.
Nie lubię być przymuszana do czegoś, co jest jedynie nakazem na papierze, a w rzeczywistości to absurd i przykrywka na potrzeby zachowania pozorów. Taki absurd budzi bunt i niezgodę. Tym bardziej, że kilkuletnie dzieci nie mają obowiązku noszenia maseczek, przyłbic czy czegokolwiek, co przysłania im swobodę mówienia, patrzenia, oddychania i jedzenia, bo nie rozumieją takiego nakazu. W przedszkolach nikt nie przymusza dzieci do siedzenia w przyłbicach lub maseczkach przy stole czy podczas wspólnej zabawy na gołej podłodze.
Po wizycie w kinie zostałam z pytaniami: czy ta ignorancja wynika jedynie z chęci zarobienia sieci kin, by łatać dziurę budżetową po miesiącach zastoju w dobie epidemii? Czy jednak ta niekonsekwencja w przestrzeganiu reżimu sanitarnego to konsekwencje rozbieżnej retoryki rządzących?
Niełatwo żyć w kraju absurdów.
