Ogrodniki. Mała wieś w województwie podlaskim. Kiedyś był tu dwór, potem PGR. Pozostały bloki, budynki gospodarcze i zabytkowe ogrody. Mieszkają tu 42 osoby. Większość z nich od urodzenia. Kilka osób pracuje poza wsią. Reszta to bezrobotni na zasiłkach, emeryci, renciści i dzieci. Żyją tu beztrosko, spokojnie, jak w komunie. Koronawirus tu nie dotarł. Co tydzień przyjeżdża do nich mobilny warzywniak, spotykają się przed blokami, a w wyborach głosują na jednego kandydata.
Do podlaskich Ogrodnik, jadąc z Knyszyna, od strony Kalinówki Kościelnej przez dwa kilometry prowadzi brukowana droga. Po obu jej stronach rozciągają się połacie zbóż i hektary pastewnej kukurydzy. W oparach sianokiszonki rozbełtanych wiatrem i świeżym powietrzem z zagajników zarastających strumyk, przejeżdża się drewnianym mostkiem wspartym betonowymi słupkami. Dalej po prawej stronie otoczona podwójnym drewnianym płotem posesja, gdzie przed laty mieszkał były premier i minister sprawiedliwości Włodzimierz Cimoszewicz. W Ogrodnikach w 1953 roku urodził się Krzysztof Jurgiel, były poseł, senator i minister rolnictwa, obecnie europoseł Prawa i Sprawiedliwości.
Ogrodniki to popegieerowska wieś z trzema blokami, w których niegdyś mieszkali pracownicy państwowego gospodarstwa rolnego. Każdy blok podzielony jest na cztery mieszkania. Wzdłuż wsi ciągnie się ulica z bruku. Całkiem nowy chodnik leży tylko od strony zabudowań. Naprzeciwko, zaraz za wysokimi starymi drzewami, skrzy się zżółkłe już pszenżyto. Kontrastuje z soczyście zieloną niedojrzałą jeszcze kukurydzą. Dalej kilka parterowych domów. Niektóre współczesne z odnowioną elewacją. Na końcu wsi wjazd do byłego folwarku okolony nasadzeniami kolejnych wiekowych lip, dębów i klonów. Rosną szpalerami i sygnalizują dawne założenie parkowo-dworskie. Dalej za wsią po dwóch stronach drogi rozciągają się lepiej zachowane dwie aleje drzew oraz grupy leciwych jesionów i lip.
Z dala od osad
To widać teraz. Wcześniej w XVI wieku była tu siedziba dworu w Kalinówce. Regularny ogród folwarczny powstał w pierwszej połowie XIX wieku, na miejscu renesansowej rezydencji. Kilkadziesiąt lat później został przebudowany. Ogród rozciągał się na otwartym terenie na wzgórzu otoczonym z trzech stron dolinami dwóch niewielkich rzek, z dala od osad. Po rozpadzie dóbr i przejęciu przez nowego właściciela, przy gościńcu i w bliskim sąsiedztwie stawów powstał nowy folwark, który nazwano Ogrodnikami. Na początku XX wieku wzniesiony tu drewniany tynkowany dwór z otoczeniem zajmował prawie osiem hektarów. Był obszerny dziedziniec i dwa sady. Dwór, magazyn i stodoła przetrwały do lat 80. minionego wieku.
W 1944 roku majątek został przejęty na cele reformy rolnej, po czym całe założenie upaństwowiono. Przed 1949 rokiem nie ulegało większym zmianom. W latach 50. i 60. XX wieku dawny majątek został znacznie przekształcony i w dużym stopniu zniszczony przez budowę kompleksu bloków i budynków gospodarczych przez Państwowe Gospodarstwo Rolne Knyszyn, Zakład w Ogrodnikach. Od 1975 roku PGR Knyszyn przejął obiekt na własność.
Dzisiaj po dawnym folwarku zostało kilka domów zaadoptowanych przez współczesnych mieszkańców. Jeden z nich podzielony i w połowie odnowiony, z blaszanym dachem. Dalej nieużytkowane od kilku lat obory i budynki gospodarcze, jeszcze pokryte eternitem. Jeden opuszczony budynek z dachem naczułkowym i podcieniem, ze szczytem szalowanym pionowo. Bielony wapnem, które odstaje i na ścianach pozostawia plamy w kształcie odsklepionych placków. Obok stary budynek po biurze PGR-u, potem przekształcony w wiejski dom kultury z salą weselną i mieszkaniami. Teraz opuszczony stoi zarośnięty chwastami. W sąsiedztwie, też w zaroślach, stary sklep z wyważonymi drzwiami.
Piątek po południu
Ludzie poumierali albo stąd powyjeżdżali do większych miast czy do Belgii. W bloku z numerem trzynaście mieszka 18 osób. W wymienionych oknach widać obrazki z Matką Boską.
W piątek po południu na ławce i na betonowych schodach siedzą trzy młode kobiety. Rozmawiają ze starszym mężczyzną. Ma na sobie jasnozieloną koszulkę z napisem: „Rzuć robotę. Szkoda życia”. Wokół nich biegają dzieci, sami chłopcy. Pod oknami trzynastki stoją rowery. Jeden z szerokimi oponami, zwany fatbike. Chłopcy jeżdżą na deskorolkach po chodniku. Jeden, kilkulatek z złotobiałymi włosami łapie równowagę.
– To jest hoverboard – tłumaczy. Proszę jeszcze kilka razy, żeby powtórzył, bo nie znam tej nazwy. – To taki hit. W dwa dni się nauczyłem, a mój brat w jeden dzień – i wyjaśnia mi, jak ładować tę deskorolkę.
– A my mamy jeszcze większą – słyszę zza pleców od młodszego chłopca.
Hulajnogi też mają, ale już im się znudziły.
W roku szkolnym dzieci zabiera spod bloku autobus i w jedną stronę podwozi do szkoły w Kalinówce Kościelnej. Z powrotem wracają same, a młodsze dzieci odbierają rodzice. Teraz wszystkie bawią się pod blokiem.
Pytam kobiety, czy nie jest im nudno wciąż tu na miejscu. – Nie nudzimy się, mamy swoje ogródki za blokiem – ale w głosie słychać rozleniwienie i znudzenie.
Koronawirus tu nie dotarł. A przynajmniej oficjalnie nie słyszą o zachorowaniach. Jedna z kobiet wymienia okoliczne miejscowości, gdzie pojawiały się przypadki zakażeń.
W każdym z piętrowych bloków są cztery mieszkania o powierzchni 54 metrów kwadratowych. Każde indywidualne opalane na drewno i węgiel. Lokatorzy wykupili je na własność. Otoczeniem zarządzają w ramach wspólnoty mieszkaniowej. Niektóre ćwiartki bloków są nieocieplone. Okna plastikowe, w dwóch wystawione obrazki z Matką Boską. Wokół trawniki równo przystrzyżone, za blokami ogródki warzywne i kwietne.
Wcześniej, do 2016 roku była tu hodowla na dwa tysiące świń i pokaźne stado owiec.
– Zabrali im ziemię, poszły w prywatne ręce – mówi mi jedna z młodych kobiet.
– Ziemi poszło 180 hektary – zachrypłym głosem wtrąca starszy mężczyzna. – Po drugie, to zmienił się dyrektor i przekazali pod hodowlę zarodową Garzyn, to jest w Wielkopolsce.
Sieją tu zboże i obrabiają ziemię. Ogrodniki wchodzą w skład gospodarstwa Knyszyn, które 1 sierpnia 2016 roku, jako Hodowla Zarodowa Zwierząt z siedzibą w Knyszynie-Zamku, przejęła spółka z Garzyna.
Latem na murku
Młode matki mieszkają w Ogrodnikach od urodzenia. Starszy mężczyzna od czterdziestu lat. Przepracował tu 36 lat. Po likwidacji hodowli trzody stracił pracę. Oblicza przy mnie, że w całej wsi mieszkają 42 osoby. Wspomina, że niedawno mieszkańców Ogrodnik było ze sto osób. – Latem na murku to nie było gdzie usiąść.
Pytam o wybory prezydenckie. W Ogrodnikach nie widać żadnego baneru czy plakatu wyborczego. – W Kalinówce wiszą na płotach – mówi jedna z kobiet.
Do rozmowy włącza się mężczyzna grubo po pięćdziesiątce w zielonoczarnej koszuli i ogrodniczkach.
– W „Wydarzeniach” na Polsacie Trzaskowski mówił, że jak wygra wybory to wpuści uchodźców do Polski – śmieje się.
– W Warszawie dwóch młodych banery zrywali i policja ich złapała. Pytają: kto wam kazał? A oni, że Trzaskowski, no po 200 złotych dał. Też w „Wydarzeniach” o 13. było – mówi starszy.
Szybko ucinają i odchodzą kilka kroków dalej, dyskutować na osobności.
Szefu mój
Żyją tu jak w wielopokoleniowej komunie. Bywają też zatargi i kłótnie, jak to w rodzinie.
– Na kogo głosujecie? – pytam.
– A ja wiem, na kogo tu głosować – spłyca odpowiedź pracownik gospodarstwa, który jest na zwolnieniu. Coś mu w ręce strzeliło. – Na dwóch – dopowiada.
– To nieważny głos.
– No, wybory jak wybory – nie chce mówić wprost. – O jedzie szefu mój, kierownik.
– Też tu mieszka? – pytam.
– Nie, on w Mońkach mieszka.
Kierownik wita się „dzień dobry” i upomina pracownika, że powinien leżeć. Żartuje, że jest ze specjalnej ekipy, mandaty wypisuje.
– Pani właśnie zadała pytanie, na kogo będziem głosować – mężczyzna w ogrodniczkach mówi do szefa.
– Wiecie co, trzeba to LGBT razem z Niemcami i Niemcy nam pomogą wybrać prezydenta – straszy kierownik. – A „Fakt” nie niemiecki? Co oni opisują? – dorzuca.
– A „Agora”? A ta firma transportowa? – opiera się na ogrodzeniu mężczyzna w zielonym t-shircie.
– A my, jak stado baranów mamy iść z nimi i się słuchać. Niemcy nas tak kochają, kochali przez pięć i pół roku od 1939, niewiele wcześniej przez 123 lata nas kochali.
– Przez 123 lata to nie tylko Niemcy – mówię do kierownika.
– A Niemcy kochali nas, tak? – odpiera.
– A my kochaliśmy kiedykolwiek Niemców? – dopytuję.
– Ale to oni nas tłukli zawsze, a nie my ich – przekonuje kierownik.
– A dzisiaj powiedział, że uchodźców wpuści do Polski, jak wygra wybory – śmieje się pracownik.
– Ten człowiek, któremu bardzo wielu klepek brakuje w rozumie, mówił że wszystkich ochroni. Zobaczcie, co to znaczy wszystkich. Trzeba to rozpatrzeć: tych, którzy te mafie paliwowe, węglowe, esbeków, ubeków, tych, którzy pałkami machali i z kapiszonów do górników strzelali – wymienia szefu.
– Tych, co kradli – wtrąca najstarszy z zachrypniętym głosem.
– Zasponsorował jedną panią, co służyła w służbach. Dwa miliony dostała, co nie powinna dostać – dodaje ten w ogrodniczkach.
– Ludzie, choćby na kolanach trzeba iść i zagłosować, bo to szatajstwo … – urywa kierownik.
– A jeśli Trzaskowski wygra wybory? – dociekam dalej. – Wczorajszy sondaż dawał mu pół procent więcej niż Dudzie.
– Ja wyjeżdżam z tego kraju – kierownik rzuca ze szczerością. – Chyba, że mnie wcześniej piętro niżej zagrzebią, bo ja już leciej urodzony. Ludzie, co się dzieje?
– Siedem procent wyborców, wciąż nie wie, na kogo głosować – mówię.
– Chyba, że się opamiętają – kierownik idzie do samochodu i grzebie w teczce. – Trzeba mieć maseczkę, dobrze mieć rękawiczki i swój długopis – instruuje.
– No a potem flaszkę po wyjściu z głosowania – dorzuca najstarszy.
– W wyniku własnego wyboru trzeba strzelić sobie lufę – zatrzaskuje samochód i daje nam kilka czterokartkowych gazetek wyborczych „Duda2020. Prezydent polskich spraw”. – Macie rozbierzcie tu sobie, ja zobaczę, co jeszcze mam – i wraca do samochodu z wielkopolską rejestracją.
– Rozdaj Włodziu – mówi najstarszy do sąsiada.
Pytam kierownika, skąd ma aż tyle ulotek wyborczych, kiedy wyjmuje plik kilkudziesięciu sztuk. – Nie powiem. Ale chyba widać.
Wcześniej kierownik przynosił swoim pracownikom długopisy z wizerunkiem prezydenta, ale już się skończyły. Daje ulotki mężczyznom i zaleca rozdać dla rodziny, tej dalszej też. Wręcza mi jedną i dopowiada, że przerażenie go ogarnia, jeśli wygra nie jego kandydat. Zza zakrętu wyjeżdża ogromny kombajn, który zajmuje całą jezdnię od linii drzew od strony pola z pszenżytem, po chodnik od strony bloków. Kierownik stoi na jego przejeździe. – Zdrówka, szczęścia, wszelkiej pomyślności, powodzenia – i odjeżdża w stronę Moniek.
W domu sprawdzam, kim jest kierownik gospodarstwa i już wiem, skąd ma ulotki. W wyborach samorządowych w 2018 roku był kandydatem do Rady Miejskiej w Mońkach z ramienia komitetu Prawa i Sprawiedliwości. W okręgu zagłosowało na niego 54 wyborców. Mandatu radnego nie uzyskał.
Sielanka
Ludzie z Ogrodnik głosują w szkole w Klinówce Kościelnej. Nie wybrali formy korespondencyjnej, jak mówią – „wrzucamy do pudełka”. Bez kierownika niechętnie mówią o swoich preferencjach w wyborach. Rozmawiamy o grzybach i gdzie w okolicy można je zbierać. Zapraszają mnie pod namiot na posesję, tuż przy świerkach, które tworzą naturalną ścianę, odcinającą podwórko od kolejnego pola. Letni wiatr rozwiewa ciężkie od liści stare gałęzie. Pachnie świeżością, ziemią i suchym sianem. Dla przejezdnego to sielankowy obraz wsi. Beztroska swoboda, jakby czas stanął, życie zwolniło i nie trzeba nigdzie pędzić.
Trzy osoby z Ogrodnik jeżdżą do pracy do Knyszyna. Reszta to bezrobotni na zasiłkach, kilka osób na rentach, kilka na emeryturach i dzieci. Włodek mówi, że Duda dał już zasiłek dla tych, którzy stracili pracę przez koronawirusa. – Większy zasiłek dla bezrobotnych teraz wprowadzi, jak wygra – dodaje.
Ale jest zdania, że lepiej pracować, chociażby w jego zakładzie, gdzie można zarobić trzy raz więcej na rękę. Jest już dziadkiem, a w tym samym bloku mieszka jego córka z mężem i synami. Dwie córki wyjechały do Belgii. Z mężami przyjadą na wakacje.
– Duda, jak wygra to ma wprowadzić 14 emeryturę i zmniejszyć wiek na emerytury. Nie 65, a chyba 60 będzie. Jak wygra wybory oczywiście – tłumaczy mi. – I ci, co mają przepracowane 40 lat będą mogli przejść na emeryturę. Taka stażowa będzie.
Dopytuję, kiedy prezydent to wszystko obiecywał?
– Cały czas o tym gadał – przekonuje mnie Włodek. – Pewnie i w tej gazetce pisze, tylko trzeba poczytać.
Zaglądam i szukam. Na dole ostatniej ósmej strony znajduję jedynie informację: „Wprowadzenie programu 500 plus oraz obniżenie wieku emerytalnego były sztandarowymi obietnicami Andrzeja Dudy sprzed pięciu lat”.
Na emerytury zapracują uchodźcy
Sejm przegłosował prezydencki projekt obniżenia wieku emerytalnego do 60 i 65 lat w listopadzie 2016 roku. Dopytuję Włodka, czy to dobry pomysł, żeby jeszcze obniżać wiek pójścia na emeryturę, bo kto będzie na nie pracował.
– Chyba bezrobocia jest w Polsce mniej. A jak wprowadzą do Polski uchodźców to będą pracować – śmieje się.
– To dobrze czy niedobrze, jeśli przyjadą?
– Raczej nie, bo epidemię sprowadzą. Uchodźcy bardziej mogą pozarażać niż ktokolwiek.
– A Białorusini i Ukraińcy, którzy pracują w Polsce to też uchodźcy?
– A jak nie?
– A kiedy my jedziemy do innych krajów pracować to też jesteśmy uchodźcami?
– Raczej nie.
– A jaka to różnica?
– Jeśli masz stałą pracę to nie jesteś uchodźcą. A jeżeli nie masz stałej pracy i zameldowania to wtedy tak.
– Uchodźcą jest osoba, która ucieka przed reżimem danego kraju.
– Niekoniecznie – ucina wątek.
Mobilny warzywniak
Kilka minut po piętnastej we wsi poruszenie. W każdy piątek przyjeżdża mobilny sklepik z warzywami i owocami. Tygodniowo objeżdża kilka ościennych gmin, dziennie nawet kilkanaście wsi.
– Z Białegostoku przyjeżdża też spożywczy dwa razy w tygodniu. Okrągły rok jeździ, jak dużych mrozów nie ma. To też prywaciarz – wtrąca Włodek. – Ceny rozmaite. Podstawowe rzeczy na sklepiku się kupuje w podobnych cenach, jak w sklepie.
Samochodowy sklep z warzywami przejeżdża przez Ogrodniki i klaksonem woła klientów. Zawraca i staje w połowie wsi. Kierowca-sprzedawca otwiera boczne przesuwane drzwi busa. Wystawia wagę. Nieśpiesznie schodzą się klientki. Mówią, że ma padać. Kupują krajowe ziemniaki na worki, kapustę, pomidory, ogórki, truskawki, czereśnie. O polityce nie rozmawiają.

