Kilka dni temu chciał mnie rozjechać rolkarz. Ale nie rolkami, a wózkiem ze swoim śpiącym dzieckiem, który pchał przed sobą po ścieżce rowerowej. Za to, że biegłam pod prąd, też po ścieżce, na której w polu widzenia byliśmy tylko my.
Robiło się już ciemno, było kilka minut po osiemnastej. Poszłam pobiegać. Też miałam wózek, ale z nieśpiącym siostrzeńcem w siedzisku skierowanym do przodu. Poruszaliśmy się lewą stroną równej ścieżki asfaltowej, tuż przy chodniku z kostki brukowej. Przystanęłam na chwilę, a kiedy zauważyłam rolkarza ruszyłam truchtem. Dojeżdżał do mnie i patrzył mi w oczy. Ze złowrogim grymasem na twarzy próbował zmieść mnie ze swojego prawego toru jazdy. Wózek ze swoim dzieckiem kierował prosto na mnie. Im bardziej się zbliżał, tym większą wściekłość w nim widziałam. Zwolniłam. Wózek wypchnęłam na chodnik, ale sama zamarłam na krawędzi ścieżki. Rolkarz w wieku czterdzieści plus w ostatniej chwili skręcił, by nie zderzyć swego dziecka ze mną. I wtedy się zaczęło. Krzyki, obrażanie – „Ty głupia babo!”, pukanie się w głowę, odgrażanie. Odkrzyknęłam, że chodzi się po lewej stronie jezdni, a swój egoizm i chamstwo na publicznej ścieżce może sobie wsadzić w… nos. Już się prawie zatrzymał i chciał iść z łapami na mnie, ale przypomniał sobie, że ma wózek i pojechał dalej prawą stroną.
Mnie nauczono paręnaście lat temu, chociażby na lekcji przysposobienia obronnego w liceum – kiedy idziesz, czy poruszasz się na nogach po drodze, wtedy idziesz w przeciwnym kierunku do ruchu pojazdów. Wszędzie. Na polu, na ulicy czy na drodze krajowej. Mam to zakodowane w głowie i przypominam, komu tylko mogę, a teraz szczególnie młodym. Jak obserwuję, widocznie polska szkoła tego nie uczy, skoro większość młodzieży pojęcia nie ma o zasadach bezpieczeństwa i chodzi prawą stroną jezdni.
Jako rowerzystka nie raz byłam narażona na pieszych, którzy szli prawą stroną ścieżki. Jadę rowerem. Widzę pieszego, on mnie nie. Nagle robi zwód i wymachuje ręką, bo właśnie rozmawia przez telefon na słuchawkach. W ostatniej chwili uciekam przed zderzeniem się. Podobnie z biegaczami, którzy zamiast unikać kontaktu z rowerzystami wyprzedzającymi ich, wystawiają się, jak na tacy.
Przy takich manewrach pieszy czy biegacz naraża szczególnie siebie – na różne skaleczenia i poturbowania – w najlepszym wypadku takiego wypadku. Sami sobie nie dają szansy na kontrolowanie otoczenia i strefy ruchu, kiedy dochodzi do wymijania się pojazdów. Bo są jeszcze hulajnogi szybsze od rowerów. Rower wyprzedza pieszego po prawej stronie, z naprzeciwka nadjeżdża rower i dochodzi do starcia się trzech kolumn na jednej linii. W tym wypadku wypadku pieszy ma najmniejszą szansę na reakcję, unik czy odskok. Za to największą na wstrząśnienie mózgu.
W moim przypadku z rolkarzem, kiedy biegłam z lewej strony ścieżki, dbałam o bezpieczeństwo siostrzeńca i swoje. Myślałam też o rowerzystach i rolkarzach, bo chciałam być w ich polach widzenia. I co z tego, że ten wściekły rolkarz miał na głowie kask, a na kończynach nagolenniki i nałokietniki, skoro zasłaniał się wózkiem z dzieckiem i chciał udrażniać nim swój prawy pas ruchu.
Widać walka między ludźmi z najwyższych stołków zeszła już do zwykłego życia codziennego, gdzie wymuszamy to, że ścieżka rowerowa jest bardziej mojsza niż twojsza.
Do tego w Białymstoku taka już tradycja. Mężczyźni w sile wieku, bo na pewno nie umysłu, zasłaniają się wózkami z dziećmi, a to przed kolorową młodzieżą na marszu równości, a to przed kobietą na ścieżce rowerowej.
