Kiedy do Książnicy Podlaskiej przychodzą czytelnicy i chcą wypożyczyć dobrą książkę, wówczas mówią do pracowników biblioteki: proszę mi polecić jakiegoś dobrego kryminalistę. Jedna z pracownic poleca książki pisarza, którego poznała całkiem niedawno.
To autor, który debiutował serią o komisarzu Jakubie Mortce – „Podpalaczem”, „Farmą lalek”, „Przejęciem” i „Osiedlem marzeń”. Kiedy publikował powieści z cyklu gliwickiego, był już znanym pisarzem. Niedługo ukaże się jego najnowsza książka „Żmijowisko”.
Prowadzący spotkanie autorskie: Jak wbić się w głowy czytelników, żeby w tej masie autorów kryminałów nie utonąć? Co zrobić, żeby kolejna książka pojawiała się na półkach w księgarniach, pomijając projekt okładki i świetny tytuł, żeby czytelnik właśnie ją wyjął?
Wojciech Chmielarz: Można publikować pierwszą, drugą, trzecią książkę, ale ona się nie sprzeda dobrze. Brutalna prawda o rynku jest taka, że trzeba na nim istnieć, wydawać książki najlepiej rok do roku przez około pięć lat, żeby móc zacząć z tego żyć, żeby odnieść sukces. Jedynym wyjątkiem we współczesnej literaturze, mam wrażenie, od tej reguły jest Dorota Masłowska. Jeśli zwrócicie państwo uwagę na wszystkich innych uznanych autorów, nie tylko kryminału, to jest właśnie pięć lat dobijania się do serc czytelniczych. Szczepan Twardoch, teraz absolutny top, jeden z najlepiej czytających się polskich pisarzy, wydał chyba pięć powieści, na które absolutnie nikt nie zwrócił uwagi. Pies z kulawą nogą tego nie czytał. Z Kubą Żulczykiem było bardzo podobnie – teraz się wydaje drugie wydania jego książek. Kasia Bonda też długo walczyła, by ktokolwiek zwrócił na nią wagę. Wydała też z pięć książek, dwie reporterskie, zanim przyszedł ten sukces z „Pochłaniaczem”. Zygmunt Miłoszewski wydał chyba trzy albo cztery powieści, ale Zygmunt akurat mało pisze, zanim przyszedł sukces z „Bezcennym”.
Na ile odniósł sukces Marek Krajewski to jest pytanie, bo on przez lata łączył pisanie z pracą na uczelni. Na ile to był sukces, że ta książka się zwróciła. On też, bodajże po zakończeniu czterech pierwszych powieści, dopiero wtedy odważył się rzucić pracę na uczelni.
[Z sali słychać: Zygmunt Miłoszewski na spotkaniu autorskim powiedział, że dopiero po dziesięciu latach mógł rzucić pracę zawodową].
Wojciech Chmielarz: Jak tak Zygmunt powiedział to najwyraźniej tak jest. Od pewnego momentu śledziłem jego karierę, a on wie lepiej ode mnie, ile mu to zajęło. W moim przypadku jest tak samo. Po czterech czy pięciu książkach przestałem pracować zawodowo i skupiłem się na byciu pisarzem, i na życiu z bycia pisarzem. Bo to nie jest życie z pisania, tylko z bycia pisarzem.
…
Reportażystka: Ciekawi mnie sposób pana pracy. Czy wykonuje pan kwerendy historyczne w archiwach, przegląda pan akta w sądach? Kiedy panu lepiej się pracuje: rano, w nocy, po południu, w weekendy?
Wojciech Chmielarz: Nie biegam do archiwów, bo prawdziwych spraw unikam. Staram się czytać książki fachowe, albo reporterskie związane z pracą policji, kryminalistyką i tak dalej. Ale to nie tyle w ramach kwerendy do konkretnej książki, ale założyłem sobie, że jedna na trzy książki musi być związana z moją pracą zawodową, żeby zdobywać nowe informacje, rozwijać się.
Na pewno jest tak, że jak wpadam na jakiś pomysł, o czym chcę pisać książkę, to wypisuję sobie, co już wiem, a jakie informacje muszę jeszcze zdobywać i ich szukam. Albo mam już dosyć szerokie grono znajomych bliższych lub dalszych, do których mogę zadzwonić i zapytać: słuchaj, jak to ma wyglądać? W przypadku „Zombiego” mam pewnego znajomego prokuratora, któremu wysłałem książkę, jak już była napisana i powiedziałem: słuchaj, sprawdź mi, czy tam jakichś głupot nie napisałem. Powiedział, że generalnie nie i kilka rzeczy mi poprawił, jeżeli chodzi o język prawniczy. Czyli z nim to konsultowałem. Mam znajomą medyk sądową i kiedy mam zamiar kogoś zabić na kartach powieści to się jej pytam, jak mam to zrobić, żeby to miało sens. Czyli jest ten etap pisania, żeby to wszystko było wiarygodne, żeby tam nie było żadnych oczywistych głupot. Choć takie błędy też się zdarzają. Pamiętam, jak mój znajomy po „Osiedlu marzeń” do mnie napisał i stwierdził: słuchaj, fajna jest ta książka, ale pamiętasz tę scenę strzelaniny, kiedy Mortka odbezpiecza pistolet? Tak, jest taka scena – mówię mu. A on: wiesz, te pistolety Waltery P99 nie mają bezpiecznika. Czyli nie ma co odbezpieczać po prostu. Więc jakieś błędy zawsze się prześlizgną, to nie ma siły. Natomiast staram się, żeby było ich jak najmniej, żeby ta książka była wiarygodna.
Z pełną świadomością, to jest ciągle fikcja. To nie będzie książka, w której przez 300 stron będzie się wypełniać papierki, ale pewne rzeczy muszą być uproszczone, pewne przyspieszone, ale żeby to nie obrażało takiego poczucia rzeczywistości. Żebyście państwo byli w stanie zawiesić swoją niewiarę i uwierzyć w tę historię.
Kiedyś najlepiej mi się pracowało wieczorami. Ale od jakiegoś czasu przestawił mi się zegar biologiczny i lepiej mi się pracuje w godzinach obiadowych.
Reportażystka: Ale czy jest tak, że mija osiem godzin i pan kończy, zamyka komputer i sobie idzie?
Wojciech Chmielarz: Tak, właśnie tak.
Reportażystka: Higiena pracy?
Wojciech Chmielarz: Tak, higiena pracy. Szczególnie, że wierzę, że trzeba skończyć pracę pisarską wtedy, kiedy jest pomysł na kolejną scenę. Najgorzej dla pisarza jest wypisać się do końca. Wypisać wszystkie swoje pomysły i następnego dnia gada się z pustą głową. A jeśli kończy się tak w połowie, kiedy by się chciało popisać i ma się fajny pomysł na kolejną scenę, to następnego dnia aż się chce wracać do pracy.
W pracy pisarskiej, przynajmniej u mnie, najgorsze są te pierwsze dwie godziny. To taki czas rozgrzewki, kiedy mi się bardzo źle pisze. To jest wystukiwanie kilku słów na minutę i męczenie się z nimi. Dopiero po godzinie mózg mi się rozgrzewa i zaczynam pisać szybciej, sprawniej i daje to znacznie większą przyjemność.
To nie jest tak, że piszę do oporu po dwadzieścia godzin. Codziennie około sześciu godzin plus jeszcze dwie godziny takiej pracy biurowej. Trzeba rachunki przygotować, odpowiedzieć na korespondencję, zaplanować kalendarz spotkań, przygotować się do zajęć pisarskich, które prowadzę.
Prowadzący spotkanie autorskie: To ja zapytam o rytuały pisarskie. Kawa, herbata, fajka, bujany fotel?
Wojciech Chmielarz: Nie, ja nie mam żadnych. Wstaję rano, kawa, obowiązki domowe, jak to zostaje obrobione to się siada i się pisze.
Reportażystka: A ile pan artykułów w gazecie przeczyta, codziennej?
Wojciech Chmielarz: (śmiech) Się czyta.
Rozmowa została zarejestrowana podczas spotkania autorskiego z Wojciechem Chmielarzem w ramach cyklu „Środy Literackie” w Książnicy Podlaskiej.
Białystok, 11 kwietnia 2018.
